Dzisiaj chciałabym Wam przedstawić piękną i smutną zarazem historię miłości i marzeń. Historię dążenia do szczęścia i jednocześnie troski o szczęście innych. Historię poruszającą serce. Światło, które utraciliśmy Jill Santopolo.
Tytuł: Światło, które utraciliśmy
Wydawnictwo: Otwarte
Rok wydania: 2017
Moja ocena: 10/10
Lucy i Gabe poznają się jedenastego września, gdy w wierze WTC uderza samolot. Spędzają ze sobą kilka godzin, jednocześnie szczęśliwych i przepełnionych smutkiem. Tragedia sprawia, że między nimi pojawia się niezwykle silna więź. Jakiś czas później ich drogi ponownie się splatają, a relacja szybko pogłębia się. Jednak ich wspólne szczęście nie trwa długo. Dzień ogromnego sukcesu Lucy jest również dniem dla niej najsmutniejszym. Później losy jej i Gabe'a jeszcze się przeplatają i obserwujemy jak wielki wpływ na dziewczynę miała jej pierwsza wilka miłość.
Światło, które utraciliśmy to od początku do końca smutna, melancholijna opowieść. Historia o poszukiwaniu szczęścia i marzeniach. O odkrywaniu miłości i próbach jej zrozumienia.
Autorka prowadzi nas przez opowieść z punktu widzenia Lucy, która opowiada swoją historię. Zwraca się ona bezpośrednio do Gabe'a, co na początku może wydać się dziwne i mylące, jednak później staje się atutem. Słuszność zastosowania tego zabiegu dociera do nas na końcu książki, gdzie sensu nabierają tez pewne fragmenty opowieści Lucy.
Jest to cecha, która wyróżnia tę książkę i, mino że na początku byłam zaskoczona i zdezorientowana, to im dalej, tym lepiej rozumiałam zamysł autorki. Tym lepiej rozumiałam Lucy. Jej wybory i decyzje. Jej uczucia w różnych sytuacjach.
Mężczyźni w życiu Lucy to dwie skrajne osobowości, dwa zupełnie różne spojrzenia na miłość. Gabe i Darren różnią się właściwie wszystkim. I tak samo różni się miłość Lucy do nich.
Książka pokazuje, że nie zawsze musimy zakochać się od razu, nie zawsze wszystko układa się bezproblemowo i trzeba pracować nad wspólnym szczęściem.
Autorka zastosowała tutaj niezwykle popularny motyw trójkąta miłosnego, jednak sposób w jaki operuje ona tym schematem jest zupełnie inny i wyróżniający tę książkę na tle podobnych.
Jest taki fragment na lotnisku i później w domu Lucy, gdzie Violet pokazuje niezwykłą dojrzałość i ogromne serce. Ten moment bardzo mnie ujął i wywołał u mnie jednocześnie uśmiech i łzy.
Cała książka jest bardzo realna i rzeczywista. Nie ma w niej przesłodzonej miłości, łatwych decyzji. Jest to opowieść o życiu. O sprawach, które dotyczą każdego z nas. Problemach, które mogą dosięgnąć każdego. W każdym słowie czuć ten realizm. Troskę autorki, aby książka była prawdziwa.
Jill Santopolo niezwykle operuje słowem, tworzy piękne metafory i porównania. Książka jest napisana tak, że wprost się przez nią płynie, strony same się przewracają i nawet nie zauważasz, że już skończyłaś czytać. Jedyną naprawdę słabą częścią książki było kilka dialogów, które według mnie brzmiały pretensjonalnie i naiwnie, jakby powstały tylko po to, aby zapełnić puste strony.
Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Otwarte .
Nauczyłeś mnie, że zawsze trzeba szukać piękna. W ciemności, w ruinach potrafiłeś odnaleźć światło. Nie wiem, jakie piękno i jakie światło teraz odnajdę. Ale spróbuję, Zrobię to dla ciebie. Bo wiem, że ty zrobiłbyś dla mnie to samo.
Lucy i Gabe poznają się jedenastego września, gdy w wierze WTC uderza samolot. Spędzają ze sobą kilka godzin, jednocześnie szczęśliwych i przepełnionych smutkiem. Tragedia sprawia, że między nimi pojawia się niezwykle silna więź. Jakiś czas później ich drogi ponownie się splatają, a relacja szybko pogłębia się. Jednak ich wspólne szczęście nie trwa długo. Dzień ogromnego sukcesu Lucy jest również dniem dla niej najsmutniejszym. Później losy jej i Gabe'a jeszcze się przeplatają i obserwujemy jak wielki wpływ na dziewczynę miała jej pierwsza wilka miłość.
Światło, które utraciliśmy to od początku do końca smutna, melancholijna opowieść. Historia o poszukiwaniu szczęścia i marzeniach. O odkrywaniu miłości i próbach jej zrozumienia.
Autorka prowadzi nas przez opowieść z punktu widzenia Lucy, która opowiada swoją historię. Zwraca się ona bezpośrednio do Gabe'a, co na początku może wydać się dziwne i mylące, jednak później staje się atutem. Słuszność zastosowania tego zabiegu dociera do nas na końcu książki, gdzie sensu nabierają tez pewne fragmenty opowieści Lucy.
Jest to cecha, która wyróżnia tę książkę i, mino że na początku byłam zaskoczona i zdezorientowana, to im dalej, tym lepiej rozumiałam zamysł autorki. Tym lepiej rozumiałam Lucy. Jej wybory i decyzje. Jej uczucia w różnych sytuacjach.
Niektóre relacje przypominają jej pożar, są tak potężne, wszechogarniające, majestatyczne i niebezpieczne. Możesz w nich spłonąć, zanim się zorientujesz, jak bardzo cię pochłonęły. Inne są podobne do ognia na kominku, który pali się jednostajnie, dając ciepło i tworząc przytulną atmosferę.
Mężczyźni w życiu Lucy to dwie skrajne osobowości, dwa zupełnie różne spojrzenia na miłość. Gabe i Darren różnią się właściwie wszystkim. I tak samo różni się miłość Lucy do nich.
Książka pokazuje, że nie zawsze musimy zakochać się od razu, nie zawsze wszystko układa się bezproblemowo i trzeba pracować nad wspólnym szczęściem.
Nikt inny nie widział we mnie tego co ty. Rozumiałeś mnie do głębi i nie chciałeś mnie zmieniać. Pragnąłeś mnie taką, jaka jestem. Darren pragnął mnie mimo tego, jaka byłam. Nie umiem tego lepiej wyrazić.
Autorka zastosowała tutaj niezwykle popularny motyw trójkąta miłosnego, jednak sposób w jaki operuje ona tym schematem jest zupełnie inny i wyróżniający tę książkę na tle podobnych.
Jest taki fragment na lotnisku i później w domu Lucy, gdzie Violet pokazuje niezwykłą dojrzałość i ogromne serce. Ten moment bardzo mnie ujął i wywołał u mnie jednocześnie uśmiech i łzy.
Cała książka jest bardzo realna i rzeczywista. Nie ma w niej przesłodzonej miłości, łatwych decyzji. Jest to opowieść o życiu. O sprawach, które dotyczą każdego z nas. Problemach, które mogą dosięgnąć każdego. W każdym słowie czuć ten realizm. Troskę autorki, aby książka była prawdziwa.
Jill Santopolo niezwykle operuje słowem, tworzy piękne metafory i porównania. Książka jest napisana tak, że wprost się przez nią płynie, strony same się przewracają i nawet nie zauważasz, że już skończyłaś czytać. Jedyną naprawdę słabą częścią książki było kilka dialogów, które według mnie brzmiały pretensjonalnie i naiwnie, jakby powstały tylko po to, aby zapełnić puste strony.
Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Otwarte .
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz